Kórnik, Poznań i Rogalin
Wczesnym rankiem 13 maja udaliśmy się na kolejną już wycieczkę. Tym razem w programie był Kórnik, Poznań i Rogalin.
Wyprawę rozpoczęliśmy od Arboretum w Kórniku, które należy do Instytutu Dendrologii Polskiej Akademii Nauk. Zebrano tutaj bogatą kolekcję drzew i krzewów pochodzących z umiarkowanej strefy półkuli północnej. Liczba gatunków i odmian w kolekcjach arboretum wynosi obecnie około 3500.
Byliśmy zachwyceni tym miejscem, tym bardziej że Pani Kinga, która oprowadzała nas po arboretum, opowiadała o nim z ogromną pasją. Po arboretum zwiedziliśmy zamek w Kórniku, którego początki sięgają średniowiecza, gdy właścicielami Kórnika byli Górkowie. W środku ogromne wrażenie robi wyposażenie, meble, wyroby z różnych epok, obrazy oraz bogato zdobione drewniane podłogi, odrzwia sufity.
… a nocami – jak głosi legenda – po parku i zamkowych komnatach przechadza się Teofila z Działyńskich Szołdrska-Potulicka zwana „Białą Damą”.
Następnie udaliśmy się do Poznania, gdzie po zakwaterowaniu i zmianie strojów wyruszyliśmy do Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki na premierę Anny Kareniny – baletu w trzech aktach.
Była to prawdziwa uczta dla ducha. Zwieńczeniem tak pięknie rozpoczętego wieczoru była kolacja u Małgosi i Dominika Pauksztów. Jak zwykle było przesympatycznie i pysznie.
W niedzielę, po mszy św. i kawie u Małgosi i Dominika, wyruszyliśmy do Rogalina.
W Rogalinie mieliśmy przyjemność zwiedzić kompleks pałacowo-parkowy. Znajdujące się w pałacu Muzeum prezentuje historię rodu Raczyńskich i samego pałacu oraz wyposażenie wnętrz z XVIII i XIX wieku. Ekspozycja obejmuje też powozownię i Galerię Malarstwa z obrazami Jana Matejki, Józefa Chełmońskiego czy Jacka Malczewskiego. W pobliskim parku znajduje się największe w Polsce i jedno z największych w Europie skupisko dębów. Wiele okazów liczy nawet kilkaset lat. Rosną tu trzy sławne dęby o imionach – Czech, Rus i Lech.
Było wiele dla ducha, więc w drodze powrotnej zapragnęliśmy też czegoś dla ciała, ponieważ byliśmy już trochę głodni. Niestety termin naszego wyjazdu zbiegł się z okresem komunijnym i wszystkie restauracje były zarezerwowane na przyjęcia komunijne. W końcu, po wielu kilometrach udało nam się znaleźć lokal bez rezerwacji i zjeść obiad . No cóż – taka przyziemna rzecz, a tyle radości.
tekst Z.Bublewicz